Po ustaleniu, co, gdzie, kiedy i z kim nastąpiły przygotowania. Spisaliśmy wszystkie sprawy do załatwienia po czym okazało się, że jest ich sporo.
Okazało się, że brakuje:
1. Mojego własnego aparatu fotograficznego (kupiłam szybkostrzelny aparacik Samsung L73, zaleta: szybko się uruchamia, więc mogłam szybko reagować, gdy Krzyś dopiero wyciągał swoją lustrzankę).
2. Statywu – obowiązkowe, jeśli nie chce się być tylko niedzielnym turystą, a chce się być może zrobić jakąś wystawę zdjęć po powrocie.
3. ...o kartach pamięci i zapasowych akumulatorach nie wspominając.
4. Walizek – fajne znaleźliśmy na przecenie w Samsonite i American Tourister – wyszliśmy z założenia, że jeśli mamy „żyć na walizkach” i mieć je przerzucane z samolotów do autokarów, to nie zaryzykujemy walizek za 100 zł/sztuka i zainwestowaliśmy nieco w coś, co nie stworzyło nam żadnych problemów.
5. Sprzętu do robienia zdjęć podwodnych na rafie – po zrobieniu małego monitoringu rynku stwierdziłam, że taki sprzęt można wypożyczyć w co najmniej niektórych firmach organizujących wyprawy na rafę, zaś zakup DOBREJ obudowy podwodnej do aparatu to wydatek zbyt potężny. Na Allegro są wprawdzie „obudowy” za 200 zł, ale są to zaledwie futerały – czytałam gdzieś gorzką relację osoby, która taki futerał kupiła i chciała mieć piękne zdjęcia. Brrrrr. O wypożyczeniu sprzętu więcej w odpowiednim miejscu.
6. Fajek, masek, płetw i wetsuitów czyli tego, co potrzeba, by sobie posnorkelować na wolności. Z doświadczenia: cały sprzęt zapewnia firma organizująca wypad na rafę. Wetsuity przydają się w porze grasowania meduz.
7. Międzynarodowego prawa jazdy – podobno się przydaje, nam się nie przydało (wprawdzie nie mieliśmy kontroli... ale np. w biurze przy wypożyczeniu auta sprawdzali oryginalny, polski dokument)
8. Wypukłej karty kredytowej – np. w celu wypożyczenia auta. Ogólnie kredytówka zagranicą się przydaje chociażby ze względu na (w wielu przypadkach) korzystniejszy przelicznik waluty do złotówki, niż przy wymianie w kantorze.
9. Legitymacji PTSM - bardzo się przydały (chyba, że się nocuje w 5-gwiazdkowych hotelach, to się nie znam :)) )
10 Wielu innych drobiazgów, o których nie warto tu na razie wspominać.
Na pewno nie brakuje nam przewodników po Australii – z racji fascynacji mamy w domu 3: Pascal – praktyczny przewodnik (duuuuużo informacji małym druczkiem), National Geographic (kilka ciekawych pomysłów tam znaleźliśmy), przewodnik z serii Gazeta Wyborcza Podróże Marzeń (czyta się jak książkę, bardziej stanowi kompendium wiedzy o możliwościach tego kraju, niż konkretne wskazówki).
Ponieważ zakładam, że trasę mamy, listę miejsc noclegowych zbierzemy na podstawie informacji w internecie a i tak bookować będziemy na miejscu, zaś czasu na szalone wyprawy w outback niestety brak, nie wiem, na który przewodnik się zdecydować, bo wszystkich trzech nie zmieszczę.