Tak, popełniliśmy książkowy błąd – najpierw kupiliśmy bilety, potem złożyliśmy wnioski o wizę. Wprawdzie niekarana, kochająca Australię i ze wszystkich stron słysząca, że wiza do Australii to kein Problem, ale jednak ministres był.
Pomijając już drobny fakt, że od 1 lipca 2007r. nie płacimy za wizę elektroniczną, w marcu 2007 zapłaciliśmy 70 AUD. Dodatkowo byliśmy na tyle sprytni, że wniosek o wizę złożyliśmy chwilę po mojej zmianie pracy, kiedy to byłam na okresie próbnym, co spowodowało nerwową reakcję australijskiego wydziału wizowego w bodajże Hobart – musiałam więc dostarczyć potwierdzenie zatrudnienia oraz potwierdzenie przyznania mi urlopu.
Wizy są fajne, przysyłają grzeczny mail z informacją, że trzeba go wydrukować i okazać na lotnisku w Australii, po czym droga wolna. Nie przyjmujemy więc do wiadomości, że przy naszym szczęściu (brawo Murphy) na pewno system w dniu przylotu się zresetuje i zostaniemy bohaterami filmu „Terminal 2”.
Nauczki i dobre rady:
1. Najpierw dostań potwierdzenie z ambasady, że masz wizę, dopiero potem kupuj bilet. Bilety nie uciekną, a stresu – być może irracjonalnego, ale jednak – mniej.
2. Składaj wniosek elektroniczny. Owszem, jest możliwość dostarczenia do ambasady wniosku wydrukowanego (stan na rok 2007) i otrzymanie wizy wbitej do paszportu, ale jest to na pewno bardziej kłopotliwe, gdyż wymagane jest tu nieco więcej formalności. Wyczerpujące informacje na stronie www.australia.pl