Bylam dzisiaj w rezerwacie Lone Pina Koala Sanctuary (www.koala.net). Najbardziej adekwatnym podsumowaniem jest: POLECAM!
Wbrew nazwie nie jest to miejsce, gdzie mozna zobaczyc tylko koalki, ale takze dom wielu kangurow, wombatow, papug i innych stworzen. Jaszczurki wielkie na 30 cm chodza normalnie po chodnikach (a to akurat zauwazylam juz w kilku miejscach), oprocz tego luzem biegaja sobie ptaki typu ibisy. Jest tam po prostu przepieknie.
Rano o godz. 10 odplywa z centrum Brissie prom Mirimar, ktorym przez poltora godziny plynie sie rzeka Brisbane, ogladajac po drodze nadrzeczne wille (kazda ze swoim jetty, czyli minipomostem do zacumowania lodki czy skutera), stare domki kolonialne czy lasy mangrowe. Jest po prostu pieknie, stateczek daje poczucie wyluzowania no i na szczescie nie buja.
Lone Pine jest najwiekszym rezerwatem koalek i jednoczesnie najstarszym. Zwierzetami zajmuja sie tu naprawde profesjonalni i zakochani w nich ludzie. Mozna z nimi normalnie porozmawiac i o wszystko zapytac.
Same misie - po prostu brak slow. Wypilam cos tam w takim miejscu, gdzie mozna usiasc przy stoliczku, a dookola stoja drzewka z koalami. Mialam okazje ogladac pore karmienia, a takze misie w wielu sytuacjach - od spania, przez spanie, az do spania ;) A serio to po drodze cos tam jadly, klocily sie, drapaly i gadaly ze soba. I leniwie obserwowaly ludzi.
Dzis jadlam takze stek z kangura. W sklepach nie ma kefiru. Sa za to polskie alkohole (DROGIE). W zwiazku z rozwinieta kultura BBQ (grillowania po prostu) Aussie mają takie pozyteczne wynalazki jak np. oliwa w sprayu. Chleb maja mocno sredni, aczkolwiek znalazlam buleczki smakujace prawie jak w Polsce.
Kilka slow o Australijczykach - wszyscy sa PRZEmili, zagaduja mnie na ulicy czy w sklepach, pytaja, skad jestem i sluza wszelka pomoca. Niestety jako prosty narod nie przyjmuja do wiadomosci prostego faktu. Uwazaja mianowicie, ze jestem nieco glucha, a moje "sorry" oznaczajace prosbe o powtorzenie oznacza, ze nie doslyszalam. Powtarzaja wiec to samo, ale ani wolniej, ani wyraźniej - po prostu glosniej :) Juz w kilku miejscach sie z tym spotkalam.
Ponadto najczesciej uzywanym tu zwrotem jest NO WORRIES, bedace reakcja na wszelakie mogace sie pojawic problemy (np. karta Inteligo nie dzialajaca w sklepie). To no worries jest kwintesencja tutejszego stylu zycia - wszyscy sa raczej wyluzowani, bardziej spontaniczni i usmiechnieci. Nawet, gdy slonce za chmurami.
Swiadomosc EKO jest tu w Brisbane spora i wszedzie widoczna:
- akcje typu GO GREEN w sklepach, np. Just Jeans
- informacje na elektronicznych znakach drogowych zachecajace do oszczedzania wody, np. FIX LEAKS QUICKLY obok ograniczenia predkosci
- tabliczki przed domami "rainwater in use", "tankwater in use"
- male mierniki kapieli - proste klepsydry mierzace 4 minuty, jakie powinien tu trwac prysznic. Mierniki byly dawane przez rzad, bo od jakiegos czasu panuje tu susza i trzeba oszczedzac wode
- wszedzie, takze w hostelu, widac ostrzezenia "save water"
Troszke takze o zwyczajach drogowych Aussies:
- jazda lewa strona jest do opanowania, aczkolwiek wydaje mi sie to chinszczyzna
- Aussies maja specyficzne upodobania motoryzacyjne - lubia takie pickupy, ale zrobione z samochodow osobowych - tzw. ute (czyt.: jut)
- oprocz tego sa prosci i najlepsze auto dla nich to duzy silnik, duza moc, by mozna bylo szybko jechac do przodu. Oczywiscie autem posiadajacym duzy silnik powinien byc ute ;)
- na niektorych drogach maja nawet po 4 pasy w jedna strone, ale nie oznacza to, ze ktores sa szybsze, a ktores wolniejsze
- wszedzie sa fotoradary i zawsze mozna zostac zatrzymanym przez policje
- jak maja pierwszenstwo, to jada, nie patrzac na boki
- jest wiele dziwnych znakow drogowych, w tym wiele tekstowych - jak nie wiesz na przyklad, co oznacza "blind curves, prepare to stop", to mozesz to sobie czasem opacznie zrozumiec ;)