Geoblog.pl    Strine    Podróże    Wenezuela - w krainie tukana...    Prolog - staramy się wyjechać z Polski
Zwiń mapę
2008
14
lis

Prolog - staramy się wyjechać z Polski

 
Polska
Polska, Poznań
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
My, czyli skład osobowy: Krzysiek, ja i moja koleżanka z pracy, Gabi.
Na początek wyjaśnię, o co chodzi z Wenezuelą.
Gabi chciała tam pojechać - bo wodospady, dżungla, dzicz. Stwierdziłam, że właściwie czemu nie, mam niespodziewany przypływ gotówki, a w końcu życie powinno składać się z realizowania marzeń, gdy tylko to możliwe. Dlatego też uciszyłam właściciela głosu szepczącego "zainwestuj", a dałam na full mądrego człeka wołającego: JEDŹ!
Wciągnęłam w temat Krzysia i wyszło, że jedziemy!
Nie będę wdawać się w perypetie związane z przygotowaniami, bo można by książkę napisać. Wystarczy powiedzieć, że 14 listopada 2008 siedziałam rano w pracy, ale myślami byłam już daleeeeeko. O północy mieliśmy wyruszyć busem do Berlina, skąd rano odlatywał samolot do Paryża, gdzie czekał na nas samolot do samiutkiego Caracas. Tam mieliśmy 2 godziny na przesiadkę i jeszcze tego samego dnia mieliśmy dolecieć na Margaritę, gdzie spodziewaliśmy się 8 dni sączenia drinków i przypalania słoniny.
Krzyś był w swoim biurze, Gabi - w delegacji. Mniej więcej o 10-tej otrzymałam SMSa, że nasz lot został odwołany i że Air France dziękuje za wyrozumiałość. Czym prędzej zadzwoniłam do biura Air France, gdzie flegmatyczny pan poinformował mnie, że "tak, lot został odwołany, bo jest strajk pracowników przez najbliższe 3 dni". Odwołany miał być tylko lot z Berlina do Paryża. Ten paryski miał duże szanse na realizację. Poprosiłam o znalezienie połączenia zastępczego i okazało się, że na ten dzień nie da rady, ale możemy lecieć w niedzielę. Zażądałam 5 minut na decyzję i czym prędzej wywołałam Gabi ze spotkania, a Krzysia z letargu przedwyjazdowego. Zdecydowaliśmy, że podejmiemy to wyzwanie i już po chwili wisiałam na telefonie z tym samym panem z Air France, który tym razem stwierdził, że... lot jest, ale miejsc nie ma! Ale powinny być wolne na lot poniedziałkowy.
Po krótkiej, acz burzliwej wymianie zdań (było już południe) okazało się, że są miejsca na lot w... środę.
Nie zdecydowaliśmy się na to rozwiązanie i stanęliśmy przed wyzwaniem dotarcia do Charles de Gaulle do sobotniego poranka. Oznaczało to kilkanaście godzin na powrót do domu, spakowanie się i teleportację.
Gabi szturmem wyleciała ze spotkania i wsiadła w pociąg do Poznania. Jednocześnie cała nasza trójka zaczęła atak frontalny na wszystkich możliwych kasjerów lotniczych, biura podróży i znajomych. Rozpatrywaliśmy wiele opcji, włącznie z TGV przez Brukselę, jednak najbardziej korzystnym rozwiązaniem okazało się skorzystanie z uprzejmości taty Gabi, który podrzucił nas w nocy do Dusseldorfu. Stamtąd samolotem dolecieliśmy do Paryża, gdzie po szaleńczej eskapadzie przez lotnisko wylądowaliśmy przy bramce lotu do Caracas. Tym, którzy nie byli na lotnisku Charles de Gaulle tłumaczę: ten kompleks to eksplozja upośledzonych wizji jakiegoś żabojada. To Linia Maginota broniąca podróżnych przed trafieniem we właściwą bramkę. To potwierdzenie, że Francuzi powinni zajmować się rogalikami, sztuką i winem.
Na bramce wcale nie było pewne, czy samolot odleci. Zastęp obsługi naziemnej i stewardess spoglądał po sobie i nie udzielał żadnych informacji.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Strine
Magda Rut
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 74 wpisy74 22 komentarze22 552 zdjęcia552 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.07.2008 - 04.07.2008
 
 
15.08.2008 - 15.08.2008
 
 
10.04.2009 - 10.04.2009