Geoblog.pl    Strine    Podróże    Wenezuela - w krainie tukana...    Dzień dwudziesty piąty – czyli jak się robi filmy przyrodnicze w National Geographic
Zwiń mapę
2008
09
gru

Dzień dwudziesty piąty – czyli jak się robi filmy przyrodnicze w National Geographic

 
Wenezuela
Wenezuela, Hato El Frio
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11821 km
 
Dzisiejszy dzień przyniósł lekki szok i rozczarowanie. Od tej pory programy na National Geographic straciły w mych oczach połowę swej dzikości. Ale po kolei.

Po kilku godzinach jazdy z San Fernando docieramy do Hato El Frio. Żeby nieco naświetlić sytuację, tutejsza okolica podzielona jest na olbrzymie gospodarstwa zwane „hato”. Gospodarstwa te mają tysiące hektarów i są trochę państwami w państwie. Dzikie zwierzęta, nie niepokojone zbytnio, mają tu świetne warunki do rozmnażania. Tak samo, jak krowy. Tysiące krów. Nasze hato ma ich 24 tysiące na kilkudziesięciu tysiącach hektarów. Oprócz tego ma stację badawczą botaników, szkołę podstawową i swego rodzaju pensjonacik, w którym będziemy nocować, przerobiony ze stajni. Na wjeździe na teren hato jest dyżurka i uzbrojony ochroniarz, mający wieczny kontakt z bazą :) Słyszeliśmy, że rząd ma zakusy na olbrzymie połacie ziemi i chce podzielić obszary hato. Trzeba mieć upoważnienie i zgodę „bazy” na wjazd do gospodarstwa.
Docieramy do zabudowań. Nasze pokoje są w ogromnym budynku i kiedyś były przegrodami dla koni. Są jednak urządzone – skromnie, ale nam wystarczy. Łóżko, stolik, łazienka (w której oknie między moskitierami zalęgły się nietoperze – piszczą i niesamowicie śmierdzą), a do tego wiatrak. Pokój ma tarasik, jednak nie mamy czasu z niego skorzystać. Na terenie Hato El Frio pracuje ekipa National Geographic, która kręci film o anakondzie. Mają ją przenosić i może ją pomacamy. Lecimy w stronę grupki ludzi i obserwujemy, co robią. W betonowym baseniku brodzi kamerzysta z podwodną kamerą. Obok stoi pani, na oko naukowiec, w kaloszkach i jeszcze dwóch facetów. Oprócz tego lokals z maczetą, jak się domyślam czuwający nad bezpieczeństwem (pytanie: ekipy, czy anakondy?). Panowie próbują wywabić anakondę z kryjówki w rogu basenu i przez chwilę widzimy mordkę pod wodą. Mordka – to mało powiedziane – wąż jest całkiem konkretny.

Rozglądamy się po hato. Stacja badawcza prowadzi działania mające na celu przywrócenie populacji kajmanów (zwanych przez nas dalej per „Stefan”) i widzimy całkiem spore stadko małych kajmanów wylegujących się na słońcu i dających nura do basenu, gdy tylko się zbliżymy. Są też żółwie, dwa stare kajmany – reproduktory oraz iguany biegające w trawie i po drzewach. A także ptaki – tysiące ptaków. Idziemy na spacer i stwierdzam, że jest to kolejny raj w tym kraju. Wokół mnóstwo zwierząt, jaszczury biegają nam pod stopami, dalej orły cara-cara przeprowadzają musztrę sępów. Gdzieś w drzewach wydziera się czarne ptaszydło, a jego odgłos to typowy odgłos pijackiego bekania. Mijamy szkołę podstawową, przed którą teraz przeniosła się ekipa NG. Kręcą węża, którego przyniósł lokals z maczetą, czyli jest to ten sam wąż, co wcześniej w basenie. Anakonda jak Angelina Jolie: pręży się, pełznie przez drogę, potem ją przekładają i robią kolejne ujęcie. To tak wygląda kręcenie filmów o dziczy?
Idziemy w stronę bagien. Mam misję spotkania kapibary i obiecuję sobie, że stąd nie wyjadę bez bliskiego spotkania, bo podobno tych stworów jest tu sporo. Rozglądamy się i... jest! Daleko w bagienku pluska się kapibara. Z tej odległości widzimy tylko jej zarys. Na jej głowie siedzi ptak, który wybiera z jej sierści insekty. Trzaskamy foty i cieszymy się jak dzieci. Nie możemy się doczekać, aż opowiemy naszym znajomkom przy obiedzie, kogo spotkaliśmy.
Po drodze spotykamy też tutejszych kowbojów – llaneros – pędzących bydło do zagrody. Wyglądają fantastycznie w ponczach, kapeluszach i butach z ostrogami. Każdy obowiązkowo z wąsem – mogliby grać w jakimś westernie.
Wracamy do hato akurat na obiad. Siedzimy przy długim stole z filmowcami i opowiadamy o kapibarze, jednak jakoś niewiele osób jest pod wrażeniem. Hm. Już niedługo dowiemy się, dlaczego.
Po obiedzie robimy kolejny spacer po hato, tym razem z przewodnikiem. Wchodzimy do starych kajmanów – reproduktorów i cieszę się, że między nami jest stalowa siatka. Kajmany są stare – tak stare, że szczęka już im się nie spasowuje. Jestem jednak przekonana, że potrafiłyby jeszcze zaszaleć.
Zapoznajemy się z kolorowymi iguanami i padamy z wrażenia przed szkieletem anakondy, rozwieszonym przy jednej z chat. Ma jakieś 6 metrów i nie chciałabym takiego potwora spotkać na solo.
Siadamy na pace landcruisera. Jego tył jest przystosowany do przejażdżek turystycznych po hato – są to dwie ławeczki pod daszkiem. Można z góry spojrzeć na tutejszy świat i korzystamy do upojenia. Ruszamy w drogę na wycieczkę po hato. Teren gospodarstwa to w dużej mierze rozlewiska i bagienka. Wjeżdżamy na łąki i chwilę później widzimy kapibarę. Potem kajmana. Potem znowu kapibarę. I kolejne stadko. I kajmany w różnych konfiguracjach: zajmujące kałużę, grzejące się na piasku, suszące paszczę i gapiące się spode łba. Trochę żółwi, sarenki i tysiące różnych ptaków: od największych bocianów żabiru, przez czaple, po stada papug. I znowu kapibary taplające się w błotku i zabiegające nam drogę. W ogóle się nie boją – popiskują z oburzeniem, gdy przejeżdżamy obok. Już rozumiem, czemu nasza samotna kapibara spotkana parę godzin wcześniej to żaden cud natury. Tu jest tych cudów na pęczki! Po drodze spotykamy jeszcze ekipę NG, która z anakondą przeniosła się na bagienka, wymieniamy wrażenia i ruszamy na połów piranii. Tutejsze wędki są udoskonalone w stosunku do tego, z czym mierzyliśmy się na Orinoko i składają się z żyłki, haczyka i... plastikowej butelki lub kawałka drewna, na które nawija się żyłkę. Otwieramy napoje chłodzące, nadziewamy mięso na haczyki, jeszcze tylko zamachnąć się i rzut! Niestety, tutejsze piranie także są od nas sprytniejsze i wyżerają nam zasoby mięsa. Bilans jest z pewnością ujemny, honor ratuje nasz tutejszy kierowca, który wraz z kumplem wyławia sobie kolację w ilości kilkunastu pomarańczowo-srebrnych mięsożerców. Wkrótce na placu boju pozostaje tylko Krzyś, który niestrudzenie zarzuca wędkę. W międzyczasie zachodzi słońce, Krzyś ciągle łowi. Podpływają do nas kajmany, które z kolei polują na piranie i tak cykl się zamyka. Jeśli ja nie zjem, to mnie zjedzą. A Krzyś ciągle łowi :) Okazuje się, że kilka metrów od nas przy drodze usadowił się spory kajman i tylko na nas łypie okiem. Szkoda, że nikomu nie zechciało się wcześniej ruszyć w tę stronę, bo mogłoby być ciekawiej. Krzyś w końcu przestał łowić :)
Po nieudanych łowach wracamy, a po drodze nasz kierowca podnosi żółwia przecinającego drogę jak mustang. Z komentarza wynika, że przyda się do filmu i że naukowcy potrzebują. Na drogę wylegają dziesiątki popiskujących kapibar, które w światłach toyoty wyglądają jak duchy. I tylko oczyska im się świecą. Trzeba je przeganiać (klasyczne „sio, świnki!”), bo same bardzo niechętnie schodzą spod kół. Tutejszy mówi, że to dlatego, że w nocy buszują anakondy, a i kajmany robią się bardziej głodne. Droga jest bezpieczniejsza, bo wszystko widać, a anakondy wolą siedzieć w zaroślach i bagniskach.

Przy kolacji rozmawiamy z bandą filmowców. U nich to całe kręcenie wygląda tak, że jakiś czas przed przyjazdem definiują, jakiego zwierzątka będą potrzebować. Lokalsi szukają takiego stwora, najlepiej z kopią zapasową na wypadek, gdyby stwór był sprytniejszy i nawiał. Potem przyjeżdżają Amerykanie i kręcą stwora w środowisku naturalnym, to jest kładąc go w wybranym miejscu. Potem jeszcze tylko podkład lektorski o tym, że w krzakach spotkało się anakondę, i film gotowy.
Jestem rozczarowana. Mit i reputacja szalonego naukowca błądzącego po odludziu, by z narażeniem życia zdobyć super ujęcia, zostały zachwiane. Zamawianie anakondy tak, jak zamawia się zestaw powiększony w Macu, jakoś mi nie pasuje. Bu. Dobrze, że chociaż ekipa w porządku, a dokładniej to jeden z nich – Chandler, który po kolacji gra z nami w domino. Instruujemy go jak starzy wyjadacze.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (40)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Strine
Magda Rut
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 74 wpisy74 22 komentarze22 552 zdjęcia552 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.07.2008 - 04.07.2008
 
 
15.08.2008 - 15.08.2008
 
 
10.04.2009 - 10.04.2009