Geoblog.pl    Strine    Podróże    Wenezuela - w krainie tukana...    Dzień dwudziesty ósmy – relaksik w Puerto Colombia
Zwiń mapę
2008
12
gru

Dzień dwudziesty ósmy – relaksik w Puerto Colombia

 
Wenezuela
Wenezuela, Puerto Colombia
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12207 km
 
Rano spotkaliśmy się z Andresem, który podwiózł nas do rybackiej wioski Puerto Colombia. Jest to nadmorska miejscowość obok parku narodowego Henri Pittier.
Gdy wyjeżdżamy z Caracas na autostradę, wjeżdżamy w korek. Trochę to dziwne, zważywszy na porę dnia, jednak Andres mówi, że tu nigdy nic nie wiadomo. Po jakimś czasie sytuacja się wyjaśnia. Na jezdni prowadzącej w drugim kierunku zdarzył się wypadek. Nasz korek spowodowany jest tym, że wszyscy przed nami zwalniają, niemal się zatrzymują, by popatrzeć. Obserwujemy swoisty piknik: ludzie parkują na pasie zieleni oddzielającym obie jezdnie, auta parkują na wszelkie możliwe sposoby, ludzie wylegają i tłumnie się gapią. Na autostradzie. Możliwe tylko w Wenezueli.
W drugą stronę także jest korek, spowodowany w tym przypadku tym, że jezdnia jest zablokowana. Współczuję tym ludziom, gdyż korek ciągnie się przez wiele kilometrów, po drodze nie ma żadnego zjazdu, a oni jeszcze nie wiedzą, co się stało i nie wiedzą też, że będą tu czekać jeszcze kilka godzin. Dobrze, że paliwo tanie, a i religia zwana manianą bardzo pomaga.
Do Puerto Colombia jedziemy przez góry – teren parku narodowego. Droga wąska, kręta, na stromiznach, i duże różnice wysokości. Kręci mi się w głowie. W wielu miejscach jest przestrzeni tylko na jeden samochód, trąbimy więc przed zakrętami. Tutejsze autobusy szaleją – jadą szybko i pewnie, w końcu to znany im teren. Zakręty są tak wąskie, że czasem autobusy muszą robić zakręt na dwa razy.
Docieramy do Puerto Colombia i kwaterujemy się w posadzie Semeruco. Pokój jest klimatyzowany – co za ulga. Jest olbrzymi, ma wielką łazienkę i jest na pięterku z widokiem na patio. A na dole – fontanna, ogród, hamaki, ogólnie sielanka. Polecamy. Na recepcji nikt nie mówi po angielsku, przydaje się więc łamany hiszpański. Przebieramy się, rozpakowujemy i ruszamy na miasto. Zwiedzamy teren i coraz bardziej nam się tu podoba. Miejscowość jest niewielka i zabudowana kolorowymi domkami. Wszędzie najlepiej chodzić pieszo. Niedaleko jest przystań z wieloma łodziami rybackimi oraz nadmorska „promenada”, czyli El Malecon (tu toczy się nocne życie), a dalej idzie się w stronę plaży. Tam pójdziemy jutro :)
Przystań rybacka wchodzi głęboko w ląd i tworzy rodzaj kanału, przy którym cumują łodzie. Wygląda to naprawdę malowniczo, zwłaszcza popołudniu, gdy wszystkie łodzie wracają z morza. Są wówczas stłoczone w kanale, a że każda ma inny kolor, jest to przepiękny widok. Nad kanałem jest mostek dla pieszych, ale samochody przejeżdżają pod mostem, po koła w wodzie. Nie przeszkadza to ani im, ani kierowcom skuterów, które również przebijają się przez wodę. Wszyscy przyjmują to jako normę i nie przejmują się stanem zawieszenia. Ciekawostka :)
Na ulicach w ciągu dnia jest cichutko i upalnie. Wszyscy chowają się przed skwarem, ale wieczorem miasteczko ożywa. Z jednej strony turyści, z drugiej lokalsi, którzy puszczają muzykę z samochodów, prezentują swe krążowniki z lat 60-tych i sprzedają różne rzeczy. Jest bardzo sympatycznie, wszędzie knajpki z rybami, sklepiki z biżuterią, dmuchanymi kołami, klapkami, pareo i innymi gadżetami niezbędnymi w życiu plażowicza. Można się tu także napić tutejszego alkoholu – guarapita o smaku passiflory. Słodkie, mocne, ech... :)

Oprócz ofert zwiedzania parku Henri Pittier, są tu także dostępne oferty snorkelingu, a także transportu na inne plaże w pobliżu – np Chuao czy Cepe. Trzeba w tym celu wynająć łódkę, zwaną tu „lancha”. Podczas podróży do Chuao można także obejrzeć plantację kakao, jednak odstrasza nas wizja choroby morskiej na maleńkiej łódeczce pośrodku morza – mój żołądek nadal daje czadu.
Umawiamy się też na El Malecon z Virgilio, który będzie naszym przewodnikiem po parku Henri Pittier.

Reszta dnia upływa nam bardzo leniwie. Wieczorem na promenadzie zaczyna się nocne życie – swoje stragany wystawiają sprzedawcy biżuterii, kilka osób gra na tambores, czyli tutejszych bębnach. Jest bardzo przyjemnie, tropikalnie, egzotycznie :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (23)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Strine
Magda Rut
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 74 wpisy74 22 komentarze22 552 zdjęcia552 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.07.2008 - 04.07.2008
 
 
15.08.2008 - 15.08.2008
 
 
10.04.2009 - 10.04.2009