W dalszym ciągu nic nie robiliśmy. Chodziliśmy na spacery (piękne skały na drugim końcu plaży), czytaliśmy książki, graliśmy w bingo w hotelu, wypisywaliśmy pocztówki, obserwowaliśmy gości hotelowych i zacieśnialiśmy więzy z częścią z nich, namiętnie grając w piłkę na basenie. Jednym słowem – przygotowywaliśmy się fizycznie i psychicznie na dalszą część podróży.
Jedną z poznanych osób była pewna Brytyjka, której opowiedzieliśmy co nieco o naszych przygodach z Air France. Zrozumiała to w sposób następujący i nie daliśmy rady wyprowadzić jej z błędu: z Polski nie ma bezpośrednich połączeń na Margaritę. Nie znają pojęcia czarteru oraz wycieczki wykupywanej na gotowo w biurze podróży, tj. przelot i pobyt. Musieli męczyć się z tyloma przesiadkami, by tu dotrzeć. Na dodatek stać ich, by byczyć się w hotelu tylko przez tydzień, potem z plecakami ruszają dalej. Biedni... Konkluzją było stwierdzenie: następnym razem przylećcie do Wielkiej Brytanii, od nas bezpośrednio dolecicie na Margaritę i wykupicie wycieczkę ze wszystkimi luksusami :)